Kotka przeżyła sama dwa tygodnie w spalonym mieszkaniu!
Kolejna niesamowita historia z życia naszego inspektoratu, tym razem zakończona happy endem!
Chwilę po zakończeniu naszego comiesięcznego zebrania zadzwonił telefon interwencyjny. Zgłaszająca powiedziała, że w mieszkaniu jednego z bloków jakieś dwa tygodnie temu był pożar a lokal doszczętnie spłonął. Właścicielka trafiła do szpitala i nie wyszła z niego do tej pory. Według zgłaszającej w środku znajdował się kot, którego strażacy nie znaleźli. Kot widywany był na parapecie przez sąsiadów. Wezwali więc straż pożarną, która ponownie przeszukała lokal, ale kota nie można było zlokalizować. Policja odsyłała do straży miejskiej, a straż miejska do policji.
Jeśli to prawda, to kot może wymagać natychmiastowej pomocy weterynaryjnej. Ruszamy!
Drzwi były zaplombowane i zamknięte na klucz, który zaginął w akcji. Na parapecie kota widać nie było. Nagle wyskoczył sąsiad, który miał zdjęcie kota, który siedział na parapecie! No w końcu! Wzywamy straż pożarną. Na linii jesteśmy z lek. wet. Karoliną Malińską, która mówi, że z kotem po takim czasie może być mega mega źle. W razie potrzeby resuscytacji, będzie instruowała nas przez telefon. Przyjechała straż, potem drugi wóz z drabiną. Weszli.
I uwaga uwaga – kot został znaleziony w kuchence mikrofalowej! Żeby tego było mało, bez jakiejkolwiek asekuracji wskoczył do kosza, nie czekając na strażaków, po czym zszedł na dół po drabinie! To się nazywa wola życia! Okazało się, że musiał jeść jakieś zwęglone resztki i pić pozostałości wody po gaszeniu pożaru. Kicia przetransportowana do najbliższej kliniki w asyście naszej niezawodnej ratowniczki weterynaryjnej Karoliny Kupczyk, gdzie spędził noc. Stan ogólny dobry, kotka ok. 3-letnia, wychudzona, cała w sadzy. Cud!
Kotkę oddamy, jak tylko właścicielka wyjdzie ze szpitala i dostanie lokal zastępczy…